piątek, 2 października 2015

ABSURDALIA RELIGIJNE - CZ. 2167

 Cześć wszystkim!

Niektórzy ludzie zdają się uważać, że mam coś szczególnego przeciwko religii, a prawda jest taka, że miałbym podobne nastawienie w stosunku do każdej podłej, przeczącej życiu, szurniętej ideologii. Oczywiście jak tylko natknę się na jakieś inne niebezpieczne, kultywujące śmierć nadprzyrodzone pierdoły, to potraktuję je dokładnie tak samo. Możecie mi wierzyć.

Według mnie religia jest sposobem, w jaki Bóg mówi nam, że nie istnieje. Ludzie często zwracają się do mnie w taki oto sposób - ,,A co, jeśli
nie masz racji, że Bóg nie istnieje i będziesz musiał stanąć przed Nim w dniu sądu ostatecznego? Co będziesz miał wtedy do powiedzenia, wielki gaduło?" No tak, cóż mogę powiedzieć? Jeśli do tego dojdzie, to mam przechlapane, prawda? Bądźmy szczerzy, będę przeklęty przez całą wieczność. Pójdę wprost do piekła. Wiem, że nie będę mógł oczekiwać litości, bo Bóg niestety głupi nie jest. Można go określać na różne sposoby, między innymi jako drażliwego, bezdusznego, mściwego, złośliwego, bez serca, małostkowego, okrutnego i egotystycznego aż do przesady, ale nie głupiego, a to znaczy, że jadę w dół bez dwóch zdań.

Jeśli jednak
przed otwarciem się zapadni jakimś cudem zdołałbym dojść do słowa, to prawdopodobnie spytałbym Boga o ten trzeciorzędny biznes, jaki prowadzi tu na ziemi, i dlaczego pozwala, by go reprezentowali prawie wyłącznie gangsterzy, dewianci i oszuści, którym warto powierzyć własną duszę tak samo, jak własne dzieci. Przypomniałbym też Bogu, że 6000 lat temu wywalił nas z raju za zdobycie wiedzy o dobru i złu. Dlaczego więc jej nie mamy? Zapłaciliśmy za nią - każde dziecko rodzi się z grzechem. Czy można sobie wyobrazić wyższą cenę? Pomimo tego wciąż nie widać jednak żadnej różnicy. Może naród Birmy mógłby nam tu pomóc.

Zastanawiam się, co poszło nie tak. Czy owoc z tego drzewa był jakiś felerny? A może mamy tu do czynienia z totalnym przekrętem? Tak czy siak, będę się domagał od Boga przywrócenia - z mocą wsteczną - całej rasy ludzkiej do raju, łącznie z wyrównaniem błogosławieństw za ostatnie 6000 lat  i pełnych przeprosin. A dlaczego nie? Nie mam nic do stracenia - idę przecież do piekła, tak czy nie? Mam wrażenie, że skończę w katolickim piekle, które, jak rozumiem, jest wielką wypełnioną grzechem czarną dziurą na krańcu wszechświata, z której nic nie może się wydostać, nawet światło, głównie dlatego, że nigdy się tam nie dostało. Chociaż z drugiej strony, wszystko, co się znajdzie zbyt blisko, zostanie przypuszczalnie wessane i ochrzczone.

Ale to, że uważam religię za cyniczne wypaczanie ludzkiego ducha, które ma miejsce wyłącznie dla dobra pasożytów znanych nam jako kler, wcale nie oznacza, że nie szukam, jak każdy, odpowiedzi na wielkie pytania. Te same pytania, na które religia z pozoru potrafi odpowiedzieć, bo wie, że dla wielu ludzi jakakolwiek odpowiedź jest lepsza niż żadna. Pytania takie jak: Dlaczego tu jesteśmy? Skąd pochodzimy? Dokąd zmierzamy? Coś w tym stylu. Czy istnieje życie po śmierci, a jeśli tak, to czy mają tam koncesję na sprzedaż napojów alkoholowych?

W porządku, ta ostania kwestia może się wam wydać nieco trywialnym zmartwieniem, ale dla mnie taką nie jest, bo żyję w społeczeństwie, w którym wiele osób lubi od czasu do czasu wypić w towarzystwie. W niewielkich ilościach, tylko tyle, że konia by powaliło. A w tych postępowych czasach XXI w., gdy prawa człowieka i tożsamość kulturowa każdego z nas są tak ważne, nie widzę powodu, by porzucać swoją kulturę tylko dlatego, że jestem nieboszczykiem. Chodzi przecież tylko o zaświaty, a nie Arabię Saudyjską! Spójrzmy na całą rzecz z właściwej perspektywy. Tak naprawdę wszyscy wiemy, że w niebie będzie piwo, mnóstwo piwa, bo inaczej nie mówilibyśmy o niebie, prawda? Jest to prawie niewarte wzmianki, ale pomyślałem, że napomknę o tym na wszelki wypadek, gdyby ktoś chciał skorzystać z okazji i się obrazić. 

Ludzie mi mówią, że po prostu nie rozumiem, jaką radość odczuwają wierzący, gdy oddają serce Bogu; że zwyczajnie nie mam pojęcia. Cóż, może to i prawda, ale jednak rozumiem pragnienie posiadania takiej radości w sercu i nie mam problemu z osobami, które jej poszukują. Wszystkim im dobrze życzę. Potrafię też zrozumieć, że to radosne uczucie może łatwo doprowadzić do chęci podzielenia się nim czy nawet, ośmielam się twierdzić, narzucania go innym ludziom dla ich duchowego dobra. Z tym jednak, jak chyba wiecie, mam już pewien problem.

Tak się jakoś składa, że żyję na tym świecie od ponad pół wieku, a wciąż nie mam zielonego pojęcia, co tu właściwie robię i, prawdę mówiąc, zaczyna mnie to wprawiać w pewne zakłopotanie. Jestem więc otwarty na sugestie dotyczące sensu życia. Tu od razu małe zastrzeżenie - musi to być coś, do czego mógłbym się spróbować przekonać, a co oznacza, że powinno to być dość wiarygodne, czyli niestety w praktyce oznacza eliminację całej religii, a zwłaszcza naszych trzech dobrych znajomych - dogmatycznych religii z pustyni. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego, po części dlatego, że nie chcę, co oczywiste, należeć do kultu śmierci. Jednocześnie chciałbym znaleźć coś o wymiarze duchowym, coś w rodzaju...
tańca moreski,
|||||
|||
|
 kulania sera...
|||||
|||
|
Na pewno coś się trafi.

Wiecie, może nawet byłoby łatwiej, gdybym zawczasu zawęził całą rzecz i zdecydował, najogólniej mówiąc, jakiego rodzaju osobą wierzącą będę. Czy chciałbym, dajmy na to, być wolny od uprzedzeń, pełen zrozumienia, radosny, optymistyczny, elastyczny, tolerancyjny i mądry? Czy wolałbym może być ograniczony, fanatyczny, nietolerancyjny, ponury, krytykancki i mentorski? Hm,
jest to dość trudne. Rozumiem oba punkty widzenia. Oczywiście jeśli wybiorę wariant pierwszy, będę lubiany, będę miał wielu przyjaciół i wszystko będzie się świetnie układać. Natomiast jeśli wybiorę wariant drugi, będę, całkiem słusznie, pogardzany, ale za to będę mógł twierdzić, że się mnie prześladuje, i może nawet uda się zmienić coś w prawie na swoją korzyść. Wydaje mi się, że warto się nad tym troszkę głębiej zastanowić.

Tymczasem oczywiście będę szukał. Postaram się być otwarty, bo wydaje mi się, że warto być otwartym, a nawet nie próbujcie mnie przekonać, że nie warto, bo się wam nie uda. Nie jestem zbyt wybredny co do obiektu mojej przyszłej wiary, pod warunkiem, że będzie on prawdą. A jeśli nie, to chociaż niech będzie czymś, co nie wywoła mojego niepohamowanego śmiechu na samą myśl o nim. Znając życie, prawdopodobnie tym właśnie będę
się musiał zadowolić.

Pokój wam.
Pat  Condell
***
Cóż mogę dodać?
Chyba tylko...
|||||
|||
|
 GODEK BLESS YOU! 
 
Nie wstydzę się Jezusa.
                                                                                     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz