SAMOBÓJ NA ŁOŻU ŚMIERCI
Pozwólcie mi odejść do domu Ojca.
Jan Paweł II
(ostatnie słowa)
***
Powyższe słowa są ważniejsze niż wszystkie dotychczasowe fałszywie podniosłe i zagmatwane encykliki i homilie. Są to słowa, które jasno pokazują, jakim bezsensem jest religia w ogóle, a katolicka w szczególności.
Otóż mamy tu papieża - najwyższy autorytet teologiczny i moralny ponad miliarda katolików, który w stanie agonalnym prosi ludzi (opiekujących się nim), by pozwolili mu odejść, to znaczy umrzeć. Tym samym eufemistycznie wyraża prośbę o pomoc w samobójstwie poprzez zaniechanie wszelkich zabiegów medycznych, czyli praktycznie o eutanazję!
Przed jakimi dylematami sumienia stawia on osoby, do których tę prośbę kieruje?! A z drugiej strony, z teologicznego punktu widzenia, czy jako najgłębiej wierzący pokorny sługa boży nie powinien był zwrócić się raczej z prośbą o przyspieszenie swojej śmierci bezpośrednio do Ojca? Czyż nie popełnił gigantycznego bluźnierstwa, grzechu arogancji i obrazy majestatu Najwyższego, jako że tylko On ma prawo ,,pozwalać odejść"? Mało tego, pacjent chce być po śmierci przetransportowany wprost do nieba (,,domu Ojca")! Skąd jednak ta butna pewność, że od razu właśnie tam zostanie zakwaterowany? Bzdura goni bzdurę.
Jednak odpowiedzi na powyższe pytania są trywialne, gdy przyjmiemy, że żadnego ,,Ojca" nie ma i być nie może. Są tylko ludzie i tylko oni mogą coś faktycznie zdziałać (np. odłączyć respirator czy zaprzestać podawania lekarstw). Wojtyła zawsze miał taką (pod)świadomość, a niechcący potwierdził to tymi sześcioma prostymi słowami na kilka godzin przed śmiercią, strzelając swoistego ontologicznego gola do własnej bramki. W konsekwencji powinien być raczej ekskomunikowany jako bluźnierca i grzesznik, niż santosubitowany jako cudotwórca.
Och, Karol!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz