Cywilizacja nie osiągnie doskonałości, dopóki ostatni kamień z ostatniego kościoła nie spadnie na ostatniego księdza!
Emil Zola
***
Jeśli przyjąć, że ,,kościół" symbolizuje wszystkie miejsca uprawiania zabobonu (meczety, synagogi, cerkwie itd.), a ,,ksiądz" wszystkich tych, którzy zabobon kreują i wpajają (imamów, rabinów, popów itd), to ,,spadającymi kamieniami" można uznać tysiące wyznawców rokrocznie porzucających swoją wiarę i dołączających do cywilizowanego, racjonalnego świata.
To ,,kamienowanie zabobonu" przybiera ostatnio na sile, jak pokazuje wyraźnie tegoroczny ogólnoświatowy (57 krajów, 50 tys. respondentów) sondaż Instytutu Gallupa w zestawieniu z analogicznym z r. 2005 (39 krajów). Zadawano jedno proste pytanie: Czy, bez względu na uczestniczenie w obrzędach religijnych, uważasz się za osobę religijną, osobę niereligijną czy przekonanego ateistę? Warto tu zwrócić uwagę, że pytanie sformułowano tak (niepotrzebny przymiotnik przed ,,ateistą"), by pomniejszać znaczenie ogólnego wzrostu poziomu ateizmu. Kto bowiem zakwalifikuje się jako przekonany (dogmatyczny?) ateista, skoro nawet nie ma jednoznacznej definicji ateisty, a sam ,,najsławniejszy ateista świata" Richard Dawkins (przez wzgląd na intelektualną uczciwość naukowca) tak się nie określa, bo umieszcza siebie gdzieś pomiędzy 6 a 7 na 7-stopniowej skali ciągłego spektrum prawdopodobieństwa, gdzie 1 oznacza zdecydowanego teistę: 100% prawdopodobieństwa, że Bóg istnieje, albo słowami C. G. Junga - ja nie wierzę, ja wiem; a 7 - zdecydowanego ateistę: wiem, że Bóg nie istnieje, z takim samym przekonaniem, jakie ma Jung w przeciwnym kierunku. Mimo tej desperackiej manipulacji wyniki sondażu sugerują jednoznacznie, że generalnie świat nam mądrzeje, natomiast zabobon wciąż trzyma się mocno tylko tam, gdzie nie dociera nauka, medycyna i dobrobyt (np. marnie wyglądająca w tych kategoriach Ghana ma 96% ludności deklarującej religijność, a Nigeria - 93%).
A co z naszym nadwiślańskim sKkansenem? Dobra wiadomość: ma tylko 81% religijnych obywateli, a nie ,,grubo ponad 90% czy jakoś tak" - alleluja! Zła - jest on w tej samej lidze (kraje, gdzie religijność deklaruje przynajmniej 80% populacji), co Armenia, Fidżi, Kenia, Rumunia, Afganistan i Kamerun. Jeśli chodzi o drugi kraniec spektrum, to w Europie przodują... Czechy - 30% ateistów, 20% ludzi religijnych. Dobry wojak Szwejk byłby dumny.
Jednak z globalnego punktu widzenia najważniejsza jest Ameryka i sygnały stamtąd płynące. Otóż liczba osób religijnych spadła tam z 73% (2005) do 60% (2012), tj. o 13%. Jeśli chodzi o przekonanych ateistów (,,ateista" jest brzydkim słowem w USA; przekonani ateiści to swołocz!) wzrosła z 1% (2005) do 5% (2012), to znaczy o 400%(!); w liczbach bezwzględnych jest to skok z 3 milionów na 15 milionów (tyle co 40% ludności Polski). I to w ciągu zaledwie 7 lat!
Inny sondaż (2011, USA; ok. 20 tys. respondentów), przeprowadzony przez Pew Research Center, pokazuje, że liczba niereligijnych (mniej brzydkie słowo) jest na rekordowo wysokim poziomie - 19%, tj. 57 milionów osób (tyle co 1,5 populacji naszego Kkraju). Dla porównania można podać odsetek amerykańskich religii mniejszościowych (ich wyznawcy mają często istotny głos w polityce, np. mormoni --> Mitt Romney), które są zawsze traktowane z szacunkiem: żydzi - 1,2%; muzułmanie - 0,6%; mormoni - 1,4%; religie dalekowschodnie - 0,9%. Zdeklarowanych ateistów o podobnych wpływach ze świecą z gromnicą szukać. Liczby swoje, a chora poprawność polityczna swoje; zabobon górą, jasny racjonalny umysł dołem.
Jakkolwiek patrzeć, ludność tej planety zdaje się mówić coraz głośniej - Panu B. już dziękujemy!!! Cóż więc, Wielki Bracie, wygląda na to, że będziesz musiał zacząć zwijać swój brudny interes. Planeta Kolob czeka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz